sobota, 17 sierpnia 2013

Suche dni

W obecnie obowiązującym kalendarzu liturgicznym nie obowiązują już Suche Dni, niemniej w dobie coraz bardziej powszechnego spoglądania ku Tradycji i czasie, gdy papież Benedykt XVI udzielił zgodny na korzystanie z kalendarza liturgicznego z roku 1962, coraz więcej osób powraca do tej wielowiekowej praktyki.
 
Dodajmy, że w dzisiejszym świecie, w dobie konsumpcjonizmu, w świecie, który często zapomina o pokucie, umartwieniu, w którym także wielu chrześcijan koncentruje się na dobrobycie, stawiając dążenie do niego na pierwszym miejscu – coraz częściej słyszymy przebijające się do katolickiej opinii publicznej w naszym kraju głosy o wartości podejmowania różnego rodzaju postów.
Te wszystkie powody sprawiają, że być może warto właśnie w tym tygodniu, gdy według tradycyjnego kalendarza będziemy przeżywać Suche Dni Wielkiego Postu, zapoznać się, czym jest ta praktyka, by w jakiś sposób włączyć się w post podejmowany w tych dniach przez pokolenia naszych przodków oraz przez wielu katolików ze środowisk tradycyjnych.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Obowiązek wieczoru


Ze wszystkich okresów roku liturgicznego najbardziej lubię ... okres zwykły. Oczywiście, święta i uroczystości mają niezwykłą moc i urok, ale traktuję je raczej jako "deser" po treściwym posiłku okresu zwykłego. Nie jest trudno wejść w atmosferę świąt. To bardzo dobrze! W naszym domu skracamy regułę świadomie do minimum. Gramy w gry z dziećmi, odwiedzamy przyjaciół i rodzinę i przyjmujemy odwiedziny, przygotowujemy posiłki. Po prostu odpoczywamy w Bogu i myślę, że to jest bardzo dobre! Przecież święta to jakby wejście w wieczność, w ten "ósmy dzień", czas poza czasem.

Okres zwykły ma za to inną funkcję w naszym życiu: funkcję można by rzec diagnostyczną i rozwojową. Kiedy bowiem zaczyna się tzw. proza życia, kiedy wchodzimy w codzienne obowiązki, bardzo łatwo zdemaskować nasz stan ducha. Jeśli dni są szare, przeżyte w nudzie lub w pośpiechu od razu widać, że nie żyjemy "tu i teraz" miłością i ofiarą. Jeśli nie jesteśmy zanurzeni w Bogu, nie żyjemy w skupieniu wewnętrznym, życie staje się trudne: rozpoczyna się gonitwa, nieakceptacja tego, co właśnie przychodzi, wkrada się lęk. A przecież i w okresie zwykłym wieczność stoi u naszych drzwi. Pascha może się uobecniać w każdym czasie! Jeśli każda sekunda nie zostanie zakonsekrowana i nie zatętni miłością, zaczynamy żyć poza sobą i, co gorsza, poza Bogiem. Cisza nas stresuje, a samotność zaczyna ciążyć.

Jako członkowie WMU jesteśmy powołani do zjednoczenia oblubieńczego. Do tego powołany jest każdy z nas, niezależnie od płci i stanu. Nie można jednak poznać Oblubieńca jeśli się z Nim nie przebywa sam na Sam. Nie można usłyszeć Jego słów, jeśli się nie zamilknie. Nigdy nie będzie za dużo milczenia i samotności w naszym życiu, ponieważ to właśnie one są drogą i warunkiem zjednoczenia.

Chcemy żyć kontemplacyjnie i kontemplować życie, którym jest Bóg. Nie można jednak tego w sobie wyćwiczyć. Kontemplacja jest bowiem wlana, a raczej nieustannie wlewana przez Ducha świętego w nasze serca. Ten proces nie skończy się dopóki Bóg nie stanie się wszystkim we wszystkich, a więc w każdym z nas.

Na tym opieramy między innymi rozeznanie, jeśli chodzi o powołanie do naszej wspólnoty - gromadzi ona ludzi, którzy zostali wezwani i odpowiedzieli na to wezwanie. Odpowiedź może paść lub nie. A kiedy już padnie, można ją ponawiać lub poprzestać na tym co już się dostało. Odpowiadamy jednak życiem i decyzją, a nie słowem: "Pociągnij mnie, biegnijmy" to pieśń, którą można wyśpiewać tylko własnym życiem.

Nasze życie duchowe cechuje przemienność. Raz jest łatwiej, raz trudniej. Niekiedy jak na skrzydłach mkniemy ku ciszy, kiedy indziej cisza nas męczy, boimy się jej. To, co chcę nam wszystkich powiedzieć na początku tego okresu zwykłego to przestrzec nas przed legalizmem, który polega na wypełnianiu prawa (reguły) w naszej wspólnocie. Można bowiem tak sobie zorganizować dzień ( a tyczy się to zarówno małżonków jak i bezżennych), że będzie on po brzegi wypełniony. Szczególnie diagnostyczne są tu wieczory: co robimy wieczorami, co dzieje się w naszym wnętrzu kiedy zapada zmrok?

Niektórzy mają w sobie takiego "szachraja wewnętrznego", który sprawia, że wolą pomodlić się rano, a wieczorem mieć "czas dla siebie", dla pracy zawodowej lub rozrywek. Owszem modlitwa poranna jest niezwykle ważna, ale poranki "mniej bolą" gdy jesteśmy sami. Rano nasze głowy są pełne tego, co nas czeka, wyrywamy się już do zajęć i obowiązków. Nawet jeśli ktoś wstaje rano, aby się pomodlić, może nie wejść w milczenie wewnętrzne.

Wieczory natomiast są ze swej natury lepsze do wyciszenia, do wejścia w Bożą obecność, do wejścia w wewnętrzną celę. Miasto zaczyna się już uciszać. W domu można mniej mówić, w ciszy krzątać się po domu. Szczególnie wezwani do tego są bezżenni. Z tego punktu widzenia ich stan, trudny i może przejściowy, staje się szczególną łaską. Może właśnie i po to są bezżennymi ( nie tylko, ale i po to), aby pełniej i szybciej wejść w zjednoczenie. Zresztą wezwanie do wieczornej ciszy dotyczy także małżonków. Małżonkowie również mogą mniej mówić do siebie lub w ogóle zamilknąć w porze wieczornej, gdy dzieci już śpią (jeśli poczują się do tego zaproszeni).

Jeśli nie ma tego dążenia i nie odpowiadamy na wezwanie Ducha Świętego pojawia się nuda, znużenie, a może nawet i rozpacz. Stąd taki lęk przed cichymi wieczorami - staramy się je jakoś wypełnić: planujemy odwiedziny, jakieś wyjście, jakąś pracę, albo przynajmniej telewizję, radio lub video. Podczas gdy cisza wieczorna może się stać wielką łaską i przenosić się na cały dzień i nasze życie.

Tylko w milczeniu można odkryć, że samotność jest niezbędna, abyśmy mogli znaleźć drogę do Tego, Który nas zamieszkuje. Właśnie w tej ciszy Bóg zaczyna mówić, pociąga nas dalej, nie tylko wtedy gdy klęczymy, lecz gdy w milczeniu wykonujemy ostatnie porządki przed snem. Bóg pociąga nas dalej i dalej... Niektórych może pociągnąć na przykład do całkowitego wyrzucenia telewizji ze swego życia, innych może do dosłownego zamilknięcia jakiegoś dnia. Każdy usłyszy to wezwanie: małżonkowie i bezżenni, tylko musi słuchać.

Wezwanie Boga wymaga od nas odpowiedzi: a to jest najczęściej zerwanie, czyli asceza. Gdy nie odpowiadamy, Pan przestaje nas pociągać, owszem ciągle z nami jest, ale nie zadaje już pytania, które stawia tylko wybranym: "Czy miłujesz mnie więcej, aniżeli Ci?"

Zróbmy więc rachunek sumienia z wieczorów. Jak wyglądały nasze ostatnie wieczory? Czy się ich nie boimy, czy nie niszczymy łaski, która może się z nimi wiązać? Chciałbym tu dość mocno powiedzieć niemal o obowiązku wieczorów i samotności w naszej wspólnocie i zakończyć słowami Abby Mojżesza: " Pozostawaj w swej celi, a ona cię nauczy wszystkiego, co powinieneś wiedzieć".

Dla nas te słowa mogłyby brzmieć następująco: "Pozostań w swym domu, pokoju kawalerce wieczorami, zbyt pochopnie nie rezygnuj z samotności, ciszy i milczenia, które ci proponuje wieczór, a to wyciszenie nauczy Cię Wszystkiego"

Marcin Gajda






Źródło

czwartek, 23 maja 2013

Edukacja w domu

Niedługo kończą się wakacje. Zaczyna się kolejny rok szkolny. Co przyniesie ze sobą, któż to wie? Od września Nincia, Nelcia, Gabryś, Emiś, Pawełek, Ignaś rozpoczną szkołę w domu.
W naszej rodzinie przygoda z edukacją domową trwa już kilka lat. Każdy rok jest inny i w pewien sposób pozwala nam jeszcze bardziej wzrastać. To niesamowite, lecz ta pełna wspólnota rodzinna pokazuje nam, kim jesteśmy, że posiadamy niepowtarzalną i sobie właściwą duchowość, że niesiemy ze sobą dziedzictwo minionych pokoleń.
I tak jak w ciele, gdy boleje jeden z członków, odczuwają to wszystkie. Ciężko przeoczyć zmiany w najbliższych, nie dostrzec wzrostu, radości czy zmartwienia.
Jedna z mam, która po dwóch latach nauki szkolnej zdecydowała się na edukację domową, na egzaminach powiedziała: „Odzyskałam swoje dziecko”. Tak, to prawda, w ten sposób można je odzyskać. To takie rodzinne odkrycie, że dzieci niechodzące do szkoły mniej chorują, są radosne, mają więcej sił, nie są zainteresowane tym, co posiadają inni, i cieszą się swoimi rodzicami i rodzeństwem.
Proszę tylko nie myśleć, że to swoista sielanka – absolutnie nie. Edukacja domowa wymaga przede wszystkim od rodziców, a później od dzieci. To nieustająca praca nad sobą, nad przemianą naszego postrzegania czy myślenia. Samo życie w ten sposób przynosi wiele zmian, a co dopiero pełna konfrontacja z naszymi ukochanymi dziećmi. Wtedy właśnie można stwierdzić za Janem Pawłem II, że wychowywanie to wzajemne obdarzanie się człowieczeństwem.
W pewnym stopniu twierdzenie, że edukacja domowa to styl życia, znajduje swoje uzasadnienie w praktyce codzienności. Nauką staje się każdy dzień, sytuacja, spotkanie czy lekcja.

wtorek, 21 maja 2013

Dom rodzinny był fundamentem polskości

W ostatnim czasie dużo mówi się o konieczności wychowania patriotycznego młodego pokolenia. Podkreśla się, że wzorem może być wychowanie pokolenia przedwojennego zawartego w haśle „Bóg – Honor – Ojczyzna”, które swą postawą w okresie wojny dało dowody umiłowania Ojczyzny. Spróbujmy pokazać, jak etos młodzieży był kształtowany w przedwojennych czasach.

Istotne jest zrozumienie idei etosu i pokazanie, jaki on miał wpływ na kształtowanie się patriotyzmu. Pozwalam sobie zaprezentować pewne odczucia zapamiętane z przedwojennych czasów.  
Patriotyzm Polaka kształtował się w rodzinie, w szkole, w środowisku oraz w Kościele. Słowa polskie wynieśliśmy z domu. To najwięcej matka,  ojciec i rodzina uczyli nas polskiej mowy. To był pierwszy etap kształtowania naszej postawy patriotycznej. To dom rodzinny był fundamentem polskości. Język był piękny, prosty i czysty. Strofa W. Bełzy „Kto ty jesteś?  Polak mały” była pierwszym naszym katechizmem. W wielu rodzinach wspólne czytanie „Trylogii” Henryka Sienkiewicza było dalszym poznawaniem polskiego języka i pierwszą lekcją patriotyzmu. Z tej lektury poznawaliśmy dzieje naszego narodu i jego bohaterstwo.
Zadania rodziców i rodziny nie ograniczały się jedynie do nauczania języka. Od pierwszych lat życia kształtowano w nas uczuciowość, wiarę i szacunek dla starszych i zmarłych. 


niedziela, 19 maja 2013

Przyjaciele domu. Sztuka wychowania w polskich rodzinach.


Dom katolickiej rodziny jest niczym gniazdo utkane z najczulszych starań matki i ojca, najbardziej przemyślanych decyzji rodzinnej strategii, w którym myśli się o przyszłości, obserwując uważnie własne dzieci. Zastanawia się nad ich predyspozycjami, możliwościami, talentami… Edukowanie dzieci w domach rodzinnych w Polsce przez cale stulecia było najbardziej naturalnym, oczywistym i najskuteczniejszym sposobem przekazywania wiedzy, gwarancją dobrego wychowania. Nie budziło sensacji — tak jak ma to miejsce dziś, ani podejrzeń („o co tym rodzicom chodzi, co im się nie podoba?”). Rodzice nie dawali sobie jeszcze wmówić, że istnieją osoby z definicji bardziej niż oni sami odpowiedzialne za rozwój ich dzieci. Nie zbijano ich z tropu pseudonaukowymi mądrościami i nie demoralizowano sloganami typu: „będzie się lepiej rozwijało”, „w domu same nudy”, „wy, rodzice, nie macie o pedagogice zielonego pojęcia” itp. Ani też nie wbijano im do głowy maksymy, że „wychować na dobrego obywatela” (dziś: na „wzorowego konsumenta”, ,„idealny trybik w maszynie”) może tylko szkoła państwowa, a ich, rodziców, obowiązkiem jest słuchać i nie dyskutować.
Jak więc wyglądało wychowanie dzieci i młodzieży, pod czujnym okiem rodziców, w tym najodpowiedniejszym i jedynym miejscu formowania dojrzałych charakterów i pełnych osobowości, jakim jest dom rodzinny?